Kolejna odsłona gry z piłką. Tym razem wersja Sylwii z Domu na ciepło. Będzie o zabawie w „Beczki” – znam ją chociaż nazwa nic mi nie mówiła. My graliśmy w to samo z użyciem innej nazwy, o czym wspomnę na końcu 🙂
Kilka słów o autorce
„Prowadzę blog skupiający się wokół niezwykle typowej ale i pasjonującej tematyki – domu i rodziny. Uwielbiam projektowanie, urządzanie, upiększanie otoczenia, ale też eksperymenty kulinarne, czytanie książek, handmade, podróże… Są to drobiazgi, które sprawiają, że żyje nam się przyjemniej. Ponadto piszę o tym jak ważne jest zdrowie i odpowiednie relacje, by rodzina czuła się szczęśliwą rodziną, jak ważne są nasze dzieci, ale i my sami… „
Zabawa: Beczki
Jako maluchy świetnie potrafiliśmy zadbać o swój odpoczynek. Pamiętacie? Czy umiecie zrobić to również teraz? 🙂
Będąc dzieckiem spędzałam wiele godzin na podwórku. W zimowe dni bawiliśmy się na śniegu, a w deszczowe skakaliśmy po kałużach. Najwięcej pomysłów mieliśmy w ciepłe i suche dni. Mogłabym pisać tu w każdy piątek przez cały najbliższy rok, a i tak nie wyczerpałabym tematu! Jedną z gier, w której do znudzenia brałam udział były „Beczki”.
Aby zagrać w „Beczki” potrzebna była piłka i co najmniej 4 graczy. Na początku każda osoba otrzymywała swój numerek. Pierwsza była „Beczką nr 1”, druga „Beczką nr 2”, trzecia „Beczką nr 3” itd. Im więcej graczy tym dłuższa zabawa. Liczba optymalna to 5 lub 6 osób.
Stawaliśmy obok siebie. Pierwszy gracz trzymał piłkę i wymawiał formułkę: „Wywołuję, wywołuję beczkę numer … [tu wymieniał numer beczki któregoś z graczy]” . W chwili wypowiedzenia cyfry musiał rzucić piłką w górę i po wypuszczeniu jej z rąk jak najszybciej biec przed siebie. Jeżeli piłka była krzywo rzucona należało powtórzyć rozgrywkę…
Ale przyjmijmy, że dziecko rzuciło piłkę prosto w górę. Wtedy wywołany gracz łapał ją jak najprędzej, a inni uciekali przed siebie (w linii prostej – nie można było chować się za przedmioty) . Jeżeli piłka została złapana przed uderzeniem w ziemię, wtedy dziecko mogło (ale nie musiało!) wywołać inną beczkę a samo uciec. A jeśli piłka zdążyła zetknąć się z podłożem to dziecko jak tylko ją złapało krzyczało: „Stop, mur, beton!”, na co wszyscy gracze zatrzymywali się. Dziecko z piłką rozglądało się po pozostałych i wybierało jedno, które jako jedyne musiało pozostać na swoim miejscu. Mówiło na przykład: „Zwalniam wszystkich oprócz Anki”. Wtedy wszyscy oprócz Anki podchodzili do gracza z piłką i sędziowali podczas odmierzania „Kroków”.
„Kroki” były ustalone jeszcze przed grą i oznaczały odległość o jaką może przybliżyć się dziecko z piłką do dziecka, które ma stać na „mur, beton” (czyli nie ruszać się z miejsca). Były to na przykład 3 kroki słoniowe (największe jakie dziecko mogło zrobić), 5 mrówczych (czyli odległość 5 stóp dziecka) i jedno plunięcie (dziecko plunęło a inni ustalali jak daleko spadła ostatnia kropla śliny;]). To pozwalało skrócić dystans fizyczny między graczami. Następnie, trzymający piłkę musiał jeszcze raz powiedzieć „stop, mur, beton” i rzucić piłką w przeciwnika. Jeśli nie wypowiedział formułki to drugie dziecko mogło wykonać unik przed piłką. Jeśli z kolei zapomniano o samym słowie „beton” to drugie dziecko nie mogło oderwać stóp od podłoża, ale reguły pozwalały na poruszenie resztą ciała (np. na odchylenie lub przykucnięcie). Aha, umawialiśmy się jeszcze, że można rzucać od szyi w dół – była to bardzo przydatna reguła.
Jeśli rzucający trafił to rozgrywkę przegrywał stojący, a jak spudłował to właśnie on był przegranym. Przegrany otrzymywał literkę. Za pierwszą przegraną otrzymywało się: „B”, za drugą: „E”, za trzecią „C”, i kolejno „Z”, „K”, „A”. Przegrany otrzymywał piłkę i musiał wywoływać inną beczkę (mógł wywołać każdą oprócz siebie). Dalej gra wyglądała tak jak opisałam ją na początku. Kończyła się w momencie, gdy któreś z dzieci nazbierało wszystkie literki. Wygrywało to, które literek miało najmniej. My przegranemu wymyślaliśmy przezwisko, ale myślę, że literki to już dostateczny dowód na to, że ktoś zajął ostatnie miejsce i musi pogodzić się z przegraną.
Gra rozwija:
-sprawność fizyczną: motorykę dużą i wykonywanie złożonych sekwencji ruchowych;
– szybkie reagowanie;
– umiejętność działania według złożonych reguł;
– pamięć (trzeba pamiętać o wszystkich regułach, numerach i literach);
– sferę społeczną: rozwija relacje rówieśnicze, uczy zdrowej rywalizacji i radzenia sobie z porażką.
Sylwia”
Teraz napiszę Wam krótko jak nazywała się ta zabawa w „naszym” wydaniu. Nazwa bardzo wyszukana :-P, mianowicie… „Jajo” 🙂 Różniła się tym, że nie pluliśmy, a trafić trzeba było do kosza stworzonego z rąk osoby, w którą celowaliśmy. Przezwiska zawsze wymyślaliśmy w konkretnej kategorii, nie mogły być obraźliwe. Kto zdobył takowe i tak grał dalej, z tym, że był wywoływany po przezwisku, które stanowiło element zaskoczenia, bo ustalaliśmy je w sekrecie. 🙂
Pozostałe posty z cyklu:
Zapomniałam całkiem o tej grze 🙂 dzieki
a ja tej gry nie znałam, ale bawiliśmy się w milion innych, podwórkowych zabaw 🙂
Właśnie! Ale fajne czasy przypomniałaś mi tym postem 🙂
Na początku nazwa nic mi nie mówiła, czytałam więc z rosnącym zainteresowaniem a na końcu, olśnienie – u mnie też było JAJO :))))
Ej… to tylko u mnie zabawa funkcjonowała pod nazwą "Beczki"? :))
Całkowicie zapomniałam o tej grze 😉 Może dlatego, że rzadko się w to bawiliśmy.
ja też całe wakacje, ferie i po szkole spędzałam na podwórku