Trzynasty post lecz szczęśliwy, ponieważ okazało się, że dostałam materiał, którego brakowało mi do zestawu moich ulubionych zabaw 🙂 A wszystko dzięki błyskawicznie działającej Monice z bloga Dziecko to przygoda. Zapraszam więc do niej, ale najpierw odświeżcie wspomnienia czytając ten post!
źródło: http://sp2.xip.pl/123/003-000105.jpg |
Kilka słów o autorce
„Mam na imię Monika. Jestem żoną oraz świeżo upieczoną mamą pierwszego dziecka. Aktywnie poszukuję wartościowych informacji dotyczących dzieci i dzielę się tą wiedzą.”
O skakance i lince słów kilka
źródło: https://artographica.files.wordpress.com/2013/05/skakanka.jpg?w=237&h=300 |
„Z czasów mojego dzieciństwa pamiętam, że jedną z moich ulubionych zabaw było skakanie na skakance. Każda z dziewczyn miała swoją skakankę, w przeróżnych kolorach, z różnymi rodzajami uchwytów. Trenowałyśmy w domu, skakałyśmy na podwórkowych spotkaniach i przynosiłyśmy je do szkoły, by towarzyszyły nam podczas przerw. Wyzwaniem było skakać jak najdłużej bez „kuchy”, czyli najczęściej przydepnięcia lub zahaczenia skakanki i przerwania płynnego skakania. Podobnie, jak w przypadku gumy, istniały różne style skakania – rowerek (czyli naprzemiennie stawanie na każdej nodze) czy piłeczka (obie nogi złączone podczas podskakiwania). Naszą fascynację sprytnie wykorzystała pani od w-f, wplatając rywalizację skakankową do ukochanych wyścigów rzędów czy organizując konkursy na największą liczbę skoków bez „kuchy”.
Skakanka była zabawą raczej indywidualną, poza wspomnianymi wyścigami rzędów i opcją dla par, gdzie dwie osoby stawały naprzeciwko siebie, jedna z nich kręciła skakanką, a wspólnym zadaniem było skakanie synchroniczne.
Gratką dla koneserów i amatorów zabaw w grupie była z kolei linka. Zwykle nieco grubsza niż skakanka, raczej bez specjalnych uchwytów, przypominająca sznurek. Najczęstszą formą zabawy z jej użyciem były pojedyncze skoki każdego śmiałka. Dwie osoby kręciły linką, a ochotnicy mieli za zadanie wbiec do niej, oddać jeden skok i wybiec, a wszystko to bez nadepnięcia czy zahaczenia linki. Gdy ktoś skusił, zmieniał „kręciciela” linką, by ten mógł ustawić się na końcu kolejki i też skakać. W amerykańskich filmach widzimy czasem tzw. „wyższy level” tej zabawy – uczestnicy skaczą między dwoma linkami. Nigdy nie próbowałam i nie znam zasad, ani odpowiedniej techniki tej widowiskowej odmiany.
Linka pozwalała również na zabawę w mniejszym gronie – w przypadku grupy 3-osobowej, 2 osoby kręcą, a 1 skacze, a w przypadku pary wystarczy jeden końców linki przywiązać do czegoś i dobra zabawa gwarantowana. Poza tym linka wydaje się bardziej uniwersalna płciowo – z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że więcej chłopców angażowało się (przynajmniej publicznie) w grupowe odmiany zabaw z linką niż ze skakanką.
Inną odmianą skakania z linką lub skakanką jest zabawa, w której 1 osoba trzyma za koniec linki i obraca się wokół własnej osi prowadząc drugi koniec po ziemi, a ustawieni wokół niej uczestnicy podskakują, gdy ten koniec zbliża się do nich. I znów – kto nadepnie, zmienia „kręciciela”.
(przyp. MwD – my tak graliśmy w kolory. Osoba obracająca się wokół własnej osi wymieniała kolory, a jeśli ktoś skusił musiał wskazać czy ma na sobie akurat ten przy którym nie udało mu się przeskoczyć linki. Jeśli miał skakał dalej, jeśli nie – kręcił)
We wszystkich powyższych zabawach istnieje jedna nadrzędna zasada – nie wolno „podcinać”, to znaczy, że skakanka lub linka musi przy kręceniu dotknąć ziemi. Podejrzenie „podcięcia” jest często przyczyną do uznania „kuchy” za nieważną, podobnie – ale tu już zależy od umówienia się – jak zahaczenie skakanki lub linki podskakującymi długimi włosami.
Monika”
My skakaliśmy używając też wyliczanek. Np. przez linkę – „Oj, topię się”. Jedna osoba skakała i mówiła: „Oj, oj topię się Kasia, Kasia ratuj mnie (i tutaj wskakiwała wymieniona osoba). Raz, dwa, trzy (topiąca osoba wyskakiwała, a ratownik zostawał).
Ostatnio w bajce widziałam fajną zabawę. Trzeba było podać zwierzę na daną literę, miejsce i pożywienie. Może coś pomyliłam, ale jeśli oglądacię bajkę o pieskach ratownikach to przypomnijcie.
Np. A „Jestem Anakondą. Mieszkam w Alabamie. Jem arbuzy.”
A w skakankę: „Misiu, misiu” – analogicznie robiło się wszystko o czym mowa w rymowance.
„Misiu, misiu wskocz do klatki (ktoś wskakiwał do skakanki),
Misiu, misiu klaśnij w łapki,
Misiu, misiu odwróć się.
Misiu, misiu wynoś się.”
Jeszcze skakaliśmy na największą ilość „krzyżaków” – trzeba było skrzyżować skakankę bez kuchy,lub urządzaliśmy konkurs kto przeskoczy więcej razy w określonym czasie. Można było skakać w przód, tył itd.
Korzyści płynące z opisanych gier:
– aktywność fizyczna,
– ćwiczenie spostrzegawczości, refleksu
– rozwijanie koordynacji wzrokowo ruchowej,
– rozwijanie umiejętności społecznych, integracja,
– ćwiczenie alfabetu, liczenia, wzbogacanie wiedzy o świecie (geografia, przyroda itd.)
etc.
A Wy znacie jakieś zabawy ze skakanką i linką? Czekam na komentarze! 🙂
Pozostałe posty z cyklu:
u nas hitem są zabawy z piłką
U mnie była "skucha" a ja uwielbiałam skakać a szczególnie właśnie z liną
Iza, zrobimy spotkanie jak urodzisz. Zgromadzimy kilka blogerek i sobie poskaczemy :-P. Jeśli się głębiej zastanowić to nie wiem czemu mówiliśmy kucha, bo wołaliśmy "skuś" i oznajmialiśmy, że ktoś "skusił"…
Skakankowo – linkowe spotkanie brzmi dobrze, jestem za! Mój szkrab jest za mały, by do nas dołączyć, ale chętnie wprowadzę go w arkany starych, dobrych zabaw z czasów mojego dzieciństwa 🙂 Wracając zaś do nazewnictwa, również używaliśmy czasownika "skusić" dla rzeczownika "kucha" 🙂
Możemy ustalić już teraz, że na spotkaniu blogerek akceptujemy obie formy – kucha i skucha oraz że będziemy się wystrzegać ich popełnienia 😉
Latem prowadziliśmy zawody 🙂 świetna sprawa 🙂
skakanka uświadomiła mi jak jest z moją kondycją 🙂
Skakac lubie do teraz. Szczegolnie w fazach tzw. wracania do formy. ��
U mnie tez byla"skucha". Moze to od regionu zalezy?
Być może zależy od regionu, moja "kucha" pochodzi z wielkopolskiego, jako i ja 🙂
Ja też jestem z Wlkp. i wydaje mi się, że także mówiliśmy kucha.
O "krzyżaki" były dla prawdziwych spryciarzy 🙂 Z ciekawostek dotyczących różnic regionalnych mogę napisać, że u mnie nie było "kuchy" tylko "skucha", a zabawa z kręconą przez jedno dziecko liną nazywała się "Szczur" 🙂 Na końcu liny była uczepiona stara piłka bez powietrza – to sprawiało, że lina utrzymywała się tuż przy ziemi.
Piłka bez powietrza to dobry patent 🙂 Ona była tym "szczurem"? 😉
tak! 🙂