Ostatnio na topie w moim cyklu są zabawy z piłkami 🙂 Nie ubolewam nad tym, wręcz przeciwnie. Cieszę się, że przypominacie mi o tych, o których sama już zapomniałam. Tym razem goszczę Martę z bloga Notatki Przyszłej Matki.
Kilka słów o autorce:
„Jestem Mamą 5-cio miesięcznej Hani (cóż za piękne imię – przyp. Mwd :)). Szczęśliwą, dumną, pełną pasji starającą się osiągnąć zamierzone cele kobietą. Uwielbiam kreatywnie spędzać czas z dziećmi, pochłaniam niezliczone ilości książek i kocham podróżować! ☺
Na moim blogu można poczytać o ciekawych miejscach godnych zwiedzenia z całą rodzinką, o książkach jakie polecam, czy o zwykłej szarej codzienności, w której za wszelką cenę staramy się znaleźć nawet te maleńkie drobiazgi, które warto doceniać i cieszyć się z nich ☺
Zabawa: Król skoczków
Kiedy wspominam sobie własne czasy dzieciństwa, a patrzę przez okno na to, co robią dzieci teraz, to czasem im współczuje. Mieszkam na osiedlu, gdzie bloków pełno dookoła, przewaga mieszkających ludzi to rodziny z dziećmi i wydawać by się mogło, że jak tylko rozpoczynają się ciepłe dni, na dworze słychać pisk, gwar i wrzawę. Nic bardziej mylnego ;( A szkoda, bo dzieciństwo, to lata, które wspomina się najfajniej.
Pamiętam, jak byłam mała również mieszkałam w blokach, Nas – dzieci była ogromna ilość i nigdy się nie nudziliśmy. Wiadomo było, że obojętnie o której godzinie by się nie wyszło na dwór, zawsze ktoś będzie. Nie trzeba było się wcześniej specjalnie umawiać, dzwonić telefonem, po prostu zawsze na dworze ktoś był.
Jedną z Naszych ulubionych zabaw był „Król skoczków”. W zabawie mogła brać udział dowolna liczba dzieci. A potrzebna była jedynie piłka i kawałek porządnej ściany – na blokach o to nie trudno ☺
Zasady zabawy były banalne.
Wszyscy ustawiali się rzędem jeden za drugim, w odległości około metra lub dwóch od ściany.
Pierwsze dziecko stojące w rzędzie rzucało piłkę do ściany na wysokość około 2 metrów, tak aby piłka mogła się potem odbić, a następnie musiało ją przeskoczyć. Jeżeli się udało, dziecko zdobywało literkę „K” (trzeba było uzbierać wszystkie literki z nazwy zabawy – kto pierwszy ten wygrywał). Później osoba rzucająca szła na koniec kolejki, a po niej następne. Jeżeli któreś dziecko nie przeskoczyło piłki musiało stanąć pod ścianą, a pozostałe dzieci mogły je 'wybawić’. Aby to zrobić jedna osoba musiała się zobowiązać do trzykrotnego rzucenia piłką o ścianę i przeskoczenia za każdym razem bez skuchy. Jeżeli się nie udało to również lądowała pod ścianą i czekała na wybawienie ☺
Do tej zabawy używaliśmy różnych piłek: najzwyklejszych normalnych, do piłki nożnej, tenisowych… i potrafiliśmy się tak bawić nawet pół dnia. Szczególnie jeśli w zabawie brało udział na przykład 15 osób ☺ Ileż to było frajdy ☺
Zresztą niby zwykła zabawa a bardzo pożyteczna, dzięki niej ćwiczyliśmy i usprawnialiśmy koordynację wzrokowo-ruchową, spostrzegawczość, koncentrację!
Ciekawa jestem czy u kogoś też ta zabawa było popularna czy jedynie u mnie? ☺
Marta”.
Zabawa ta obca mi nie jest, aczkolwiek nie dam sobie uciąć ręki, że nazywaliśmy ją tak samo. Graliśmy też w jakieś rymowanki, gdzie odbijając od ściany trzeba było wykonać konkretną czynność (klasnąć w ręce, obrócić się itd. – pamięć zawodzi 🙁 ) – jeśli ktoś z Was pamięta wyliczankę, o której mówię gorąco zapraszam do napisania postu na ten temat, kontakt znajdziecie w zakładce 🙂 Tymczasem polecam odwiedzić też blog Marty, link na początku postu :).Pozostałe posty z cyklu:
Znam te zabawe. Cienka bylam, niestety �� Ale u mnie to sie jakos inaczej nazywalo. Ale jak…??
U mnie był "Król strzelców". Rzucaliśmy w ścianę z jednej pozycji. Jak komuś się udało to mógł przejść na trudniejszy poziom. Ten kto przeszedł najszybciej wszystkie poziomy zostawał królem 🙂