Wchodzę do przedszkola córki. Ledwie otwieram drzwi, słyszę dźwięk, który drażni mnie ponad wszystko. To kaszel. Kaszel, który od razu można zdiagnozować nie będąc lekarzem. I już wiem, że zaraz się zacznie przygoda… Spoglądam na dziecko wydające odgłos jakby miało wypluć płuca i mam 100% świadomości i pewności, że nie powinno być tutaj przyprowadzone. Buzia otwarta, bo przecież jak inaczej oddychać przez zapchany nos? Gdybym tylko miała okazję stanąć twarzą w twarz z jego rodzicem powiedziałabym kilka słów bez wahania. Moje pierwsze pytanie brzmiałoby „Czy jesteś poważny?”. Popołudniu odbieram swoją pociechę – zachrypniętą. Kolejnego dnia pojawiają się inne objawy, a po dwóch dniach dusi się jak wspomniany wcześniej kolega.
Nie każda choroba to alergia!
Moje dziecko aktualnie też jest osłuchowo czyste. Jeśli nie wiesz co to znaczy, to wyjaśnię – nie ma zmian na płucach i oskrzelach (jeszcze). Ma za to infekcję górnych dróg oddechowych, dusi się, wymiotuje flegmą, ma czerwone gardło i czuje się gorzej. Ale przecież jest osłuchowo czysta, więc może jednak mam ją zaprowadzić do przedszkola, żeby nakaszlała na Twojego (aktualnie) zdrowego syna? Nie zrobię tego, bo w przeciwieństwie do Ciebie mam sumienie i wolę, żeby wykurowała się w domu. Nie puszczę jej, ponieważ lepiej wyleczyć lekką infekcję, niż biec za trzy dni do lekarza po antybiotyk. Wreszcie, szkoda mi innych maluchów, które szybko mogłyby się od niej zarazić.
Jakie są Wasze doświadczenia? Po której stronie jesteście: rodziców przyprowadzających do placówki chore dzieci, tłumaczących się najbardziej absurdalnymi wymówkami, czy też zostawiających malca w domu, gdy ledwie pojawi się katarek? Czy „Wasze” przedszkola reagują na takie sytuacje, czy może Panie boją się stanowczo reagować, udając, iż wierzą, że to alergia? Osobiście rozumiem, że niektórzy ludzie znajdują się w naprawdę trudnej sytuacji, nie mają nikogo do pomocy, aczkolwiek dla mnie nie jest to żadne usprawiedliwienie, bo moje pociechy na tym cierpią i to one się męczą, a ja bezradnie muszę na to patrzeć czekając, aż leki zaczną działać. Pomijam już fakt, że cierpi też na tym portfel…
Z racji, iż zarzucane mi są brak empatii i wylewanie jadu, dlatego, że wyraziłam stanowczo swoje zdanie oznajmiam, iż nie jestem pozbawiona uczuć i empatii. Współczuję ludziom w ciężkich sytuacjach, na umowach śmieciowych, aczkolwiek nie zmienia to faktu, że nie zaakceptuję z tego powodu przyprowadzania do przedszkola chorych dzieci. Przez to, że będę bardziej empatyczna nie sprawię, iż moje pociechy będą łapać mniej wirusów i bakterii, czy będą lepiej znosić każdą kolejną infekcję. I myślę, że każdy kto doświadczył tylu chorób własnej pociechy co ja w niedługim okresie czasu też nie byłby zadowolony z tego powodu. Łatwo się mówi komuś, kogo maluch ma naprawdę dobrą odporność.
Właśnie jestem po wizycie u alergologa. Musiałam udać się do niego ponieważ potrzebowałam zaświadczenia, że moje dziecko jest alergikiem – stwierdzone przez pediatrę po cytologi nosa. Od pediatry mogłam uzyskać tylko zaświadczenie, podejrzenie alergii. Prosząc alergologa o zaświadczenie usłyszałam: Nic pani nie wypisze, jeśli nie będę miała podstaw i potwierdzenia czy to rzeczywiście alergia (tak szczerze powiedziawszy wolałabym, żeby żadnej alergii nie miał). Po czym oglądając wyniki i po przeprowadzonym wywiadzie zaświadczenie otrzymałam. Ale pani doktor uświadomiła mi jak wiele rodziców teraz przychodzi właśnie po takie zaświadczenie: oczywiście wszystko po to, by umieścić dziecko w przedszkolu. Szczerze powiedziawszy nigd do głowy, by mi nie przyszło, żeby wymyślać alergie u dziecka i prosić się o zaświadczenie. Nie potrafię zrozumieć tych rodziców.
BARDZO trafione słowa! Zgadzam sie w każdym ,każdym słowie naprawdę.Syna przez przedszkole przeprowadziłam nie puszczając z katarem nawet i koniec …Córka pójdzie wiosną przyszłego roku…Tym razem wybieram sie jednak na wojnę z rodzicmi i mam szczerze mówiąc gdzieś co sobie pomyślą ,gdy będe zwracac im uwage na OSŁUCHOWO CZYSTE dzieci przez nich przyprowadzane 🙂 A czy pani dyrektor mnie polubi za to czy też nie, też specjalnie mnie nie interesuje …
Nie będę inna zgadam sie we wszystkim,u nas7tak właśnie dzieci przychodza a moja córcia pochodzi tydzien i znow tydz w domu chora6masakra zawsze jakies chore6dziecko slysze6a kaszel jak6u gruzlika ake matka mówi ze osluchowo czysty…brak słów rozumiem praca.nie ma x kim dziecka zostawić ale na6litość chore6dziecko do przedszkola!ten tekst powinien byc wydrukowany w kazdym6przedszkolu przy wejściu by rodzice go przeczytali Monika Flok
Zgadzam się całkowicie! Przedszkole nie jest miejscem dla chorych dzieci. Sama wiele objawów tłumaczę alergią, ale Tosia alergię ma stwierdzoną, a ja jako alergiczka wiem, kiedy katar ma podłoże chorobowe, a kiedy alergiczne. W tym konkretnym przypadku naprawdę nie będę się oglądać na inne dzieci i innych rodziców, bo jeśli Ania, Kasia albo Wojtek zarażą Tosię, ich rodzice nie będą siedzieć z nią w domu, tylko ja. To nie oni stracą ciekawe zajęcia w przedszkolu, tylko ona. Niestety, wielu rodziców tak nie myśli, a przedszkolom brakuje odwagi, żeby takie dzieci od razu odsyłać do domu.
Powiem tyle – MASZ RACJĘ!!! W naszym publicznym przedszkolu pod koniec zimy tegorocznej przyprowadzali tak chore dzieci, ze były 3 przypadki świńskiej grypy…nagle po ogłoszeniu tego faktu z prawie 200 dzieci zostało 20-ścia… To nie są żarty! Właśnie siedzę z córką w domu, bo w piątek odbierając ją odprowadzał ją kolega z gilami po szyję…pomyślałam wtedy – tylko nie to, no i niestety wieczorem była chrypa, a teraz jest gardło zawalone i nie wiem czy uda się bez antybiotyku, liczę, że jednak się uda. Antybiotyk brała raz w swoim 6-cioletnim życiu, jak miała zaawansowane zapalenia ucha w wieku 2,5 lat. Ale niektórzy rodzice stosują zasadę, damy antybiotyk szybciej przejdzie i wróci do przeszkolą. Też mam tego serdecznie dość! Aaaaa i jeszcze jedno, rodzice potrafią przynieść zaświadczenie, że dziecko jest ZDOWE – od prywatnego lekarza i oczywiście jest to nie prawdziwe zaświadczenie bo dziecko jest CHORE!!!
Dzieci z katarem, kaszlem nie powinny być wpuszczane do przedszkola i tyle, chyba że zaświadczenie od arelgologa o leczeniu, bo inaczej to nasze dzieci cierpią, a potem przynoszą wszystko domu, zarażamy się wszyscy – tak jak jelitówką – przerabialiśmy to ostatnio, tydzień wyjęty z życiorysu, po kolei każdy domownik załapał się na to…
Tu nie chodzi o empatię, tu chodzi o DOBRO NASZYCH DZIECI! A o kogo mam się bardziej martwic niż o swoje własne?
O matko a jak mnie drażnią rodzice którzy przeprowadzają chore dzieci i mowia ze to tylko katarek. Drogą kropelkowa przeciez zarazki sie przenoszą. Ja takze mam alergikow w domu i to prawda kaszel i zatkany nos alergika jest inny niz chorego dziecka. Najlepsze jest to ze u nas chore dzieci przeprowadzają rodzice niepracujacy. Pewnie lepiej niech dziecko zarazi pol klasy byle oni mnieli 5 godzin luzu. Podpisujemy karteczki na poczatku roku ze nie wolno przyprowadzac chorych dzieci ale matki i tak to lekceważa.
To jest temat rzeka, odwieczne będą kłótnie dwóch obozów. Dzięki temu postowi, widzę jak emocjonalnie podchodzą ludzie do tego tematu. Od sześciu lat pracuję jako nauczyciel, więc mam doświadczenie w temacie nie tylko jako "rozhisteryzowana, nawiedzona matka" – po komentarzach widzę, że tak jestem postrzegana. Nie jestem uzależniona od środków antybakteryjnych, nie sterylizuję wszystkiego. Zwyczajnie brak mi już siły na wieczne zmaganie się dziecka z choróbskami, którym można by zapobiec…
Moje dziecko pierwszy rok uczęszcza do przedszkola. I mamy na koncie już 3 antybiotyki, teraz sterydy. Młoda chodzi do przedszkola zdrowa, ale co z tego jak łapie od innych dzieci, które duszą się jakby miały gruźlicę. Dodam, że wisi nad nami widmo zabrania dziecka z przedszkola jeśli tak dalej będzie łapało infekcje…dodam jeszcze jedno- dopiero zaczęłam pracę i nie wiem co będzie dalej. Nie rozumiem i nie zrozumiem tego, że inni oddają chore dzieci.
Niestety, nic na to nie poradzę, że moje dziecko ma słabszą odporność. Mogę chuchać, dmuchać (bynajmniej nie trzymam jej pod kloszem w sterylnych warunkach), aby zminimalizować ryzyko zachorowania i tak to nic nie daje. Wiem, że musi chorować by się uodpornić, ale nie aż tyle. Patrząc na to ile sama chorowałam przez całą szkołę podstawową i liceum pewnie nie uzbierałoby mi się tyle nieobecności co u niej przez 1,5 roku przedszkola…
Dokładnie. Gdyby u Młodej kończyło się to zwykłym katarkiem a nie ropą cieknącą po gardle, uszach i oczami, pewnie bym się aż tak nie przejmowała. Ja tak samo, mogę na palcach ręki zliczyć moje wszystkie infekcje w dzieciństwie.
Drogie "matki wariatki" (jest to pozytywne określenie – sama taka jestem), trochę luzu… Rozumiem gorączka, biegunka, choroba, ale nie katar… Układ immunologiczny rozwija się do 12 roku życia i jeśli chcecie nauczyć go walczyć z wirusami, bakteriami i innym syfem, to niestety musicie go z tym wszystkim stykać (do granic rozsądku oczywiście), a nie zamykać dziecko w domu i uciekać przed każdym katarkiem… Polecam blog DZIECI SĄ WAŻNE i najnowszy wpis.
Trzymajcie się ciepło 🙂
Nie dajmy się zwariować, ja nie mówię o katarku… Tylko o ewidentnej chorobie i gilach do pasa. Ale kogo dziecko często nie choruje ten pewnie nie zrozumie. U nas KAŻDA infekcja kończyła się zapaleniem oskrzeli, zdecydowanie za często! Do tego wymioty, bo dziecko nie umiało odkrztuszać i zapalenie uszu. Jakoś nie zauważyłam, żeby jej odporność rosła…
Mam tak samo….. dlatego przezroczystym katarem się już u mojego dziecka nie przejmuję, bo nic a nic by nie chodził do żłobka. Jednak jak coś się dzieje zostaje w domu, bo to jest według mnie nie tylko narażenie innych dzieci ale i swojego ;(
Mieszkam w Szwajcarii, sporo zachyrlanych i zasmarkanych dzieci chodzi tutaj do przedszkoli i nikt nie robi z tego afery. ALE wynika to z tego, że dzieci są inaczej wychowywane, bardziej chyba odporne i mało kiedy łapią coś od kolegów z grupy. Inaczej buduje się ich odporność, inne są zasady żywieniowe w szkole i inne zajęcia – stąd i podatność na złapanie czegoś od rówieśników mniejsza.
Bardzo zainteresowała mnie Pani swoją wypowiedzią. Czy może Pani rozwinąć temat budowania odporności w Norwegii?
Jako komentarz do głównego tematu napiszę tylko, że prawda leży gdzieś po środku. Moja córka też prawdopodobnie ma alergię na grzyby i pleśnie. Katar przy takiej alergii jest przezroczysty i wodnisty i z tym się zgodzę, że jeżeli katar jest kolorowy, to dziecko powinno zostać w domu. Natomiast głęboki mokry kaszel nie musi oznaczać, że dziecko jest chore. Córka czasami jeszcze do miesiąca po chorobie odkasłuje, bo coś zalega i jest to tylko pozostałość po chorobie, a dziecko już jest zdrowe i nie zaraża.
Pani Honorato proszę spróbować podawać dziecku Dicoflor 30 codziennie przez okres jesienny. To poleciła bardzo dobra pediatra i teraz sama zamierzam tak uodpornić moją córkę. Czy rozmawiała Pani z rodzicami innych dzieci z przedszkola? Czy wszystkie dzieci z grupy przedszkolnej tak dużo chorują?
Często korzystam z Pani bloga, żeby inspirować się pomysłami na spędzanie czasu z dzieckiem, ale przyznam, że ten ogrom strasznych wyrzutów mnie przytłoczył… Ludzie po co to? Czy nie można ze sobą normalnie, kulturalnie rozmawiać, czy naprawdę trzeba tyle jadu na siebie wylewać? Poszła Pani do przedszkola, zobaczyła, co zobaczyła i cały swój gniew, żal i pretensje przelała tutaj na Bogu ducha winnych ludzi (za takich się w tym przypadku uważam). Czytałam ten post i z każdym kolejnym zdaniem było mi tylko gorzej od tego sączącego się jadu i (jak sama Pani pisze) braku szacunku… Wolałabym, żeby moje dziecko nie chorowało, ale niestety bez chorób nie buduje się odporności. W Anglii lub Norwegii dzieci chodzą z katarami do przedszkola. Ja chodziłam do szkoły z katarem, a teraz zdarza się, że chodzę do pracy przeziębiona. Poprzedniczka napisała "trochę empatii" i ma rację, bo ja nie mam niani, niepracującej mamy czy teściowej, ale mam cudownego męża z elastycznym czasem pracy, który i tak często nie może zostać w domu. Niestety nie wszyscy mają podobnie… Naprawdę są samotne matki na umowach śmieciowych, które chętnie zostałyby z dzieckiem w domu. A może ten post jest pisany dlatego, bo i Pani nie uśmiech się brać ciągle opieki i całe to wynurzenie o biednych, cierpiących dzieciach to tylko pretekst. Zgadzam się z tym, że niestety są tacy, którzy pozbywają się chorych dzieci w przedszkolu, ale nie można generalizować… I ludzie na Boga, nauczmy się rozmawiać, bo ja czuję się okrzyczana, a nie tego tu i gdzie indziej szukam. Budujcie zdrową odporność dziecka – cebula, czosnek, imbir, czarny bez. Nie trzeba wydawać pieniędzy na lekarstwa w aptece, aby być zdrowym. Ja moją małą faszeruję naturą i dajemy radę z zarazkami.
Miło mi, że korzysta Pani z moich inspiracji. Faktycznie, był pisany pod wpływem emocji, co nie zawsze jest dobre. Nie będę się już wycofywać. Nie generalizuję jednak i nie wrzucam wszystkich do jednego worka. Aczkolwiek… jeśli moje dziecko przez osiem miesięcy miało 8 x zapalenie oskrzeli, 6x zapalenie ucha (laryngolog stwierdził, że straciła możliwość slyszenia wysokich dźwięków) i raz zapalenie krtani, już nie mówię o pobycie w szpitalu z rotawirusem z dwójką pociech – nie mam prawa być zła? Proszę mi odpowiedzieć czy naprawdę mam się z tego powodu cieszyć? Mam poklepać po ramieniu i podziękować? Budowanie odporności i kontakt z zarazkami to jedno. A nieustannie cierpiące dziecko, które skutki będzie odczuwać całe życie to drugie. Można kulturalnie, ale to nie działa bo temat walkowany jest w każdej placówce co roku. Katar, a nafaszerowany lekami chory przedszkolak to jednak różnica.
Metody naturalne stosuję: czystek, miód, czosnek, syrop własnej roboty z mleczu. Jak już pisałam wyżej: Współczuję ludziom zdanym na siebie, ale to też wina systemu. Pracodawcy powinni być bardziej wyrozumiali, a smieciówki powinny być zlikwidowane.
Teraz zadam Pani pytanie: czy w sytuacji tak licznych chorób u własnego dziecka spuscilaby Pani głowę i zaakceptowała wszystko co "daje" przedszkole?
Na ten temat trzeba mówić.
Po tylu infekcjach proponuje wyjazd z dzieckiem do sanatorium gzie nabierze odporności na drogi oddechowe albo inna kuracje uodparniajaca.
Widzę że wina za wszelakie choroby swoich dzieci obarcza Pani z niezwykłą łatwością innych ludzi. A może się Pani zastanowi nad tym jak Pan wzmacniala odporność u dziecka. może trzeba było z nim zostać 3 miesiące w domu żeby się wykurowalo tak jak trzeba.
Zmarnowałam czas i nerwy na czytanie tego posta.
PS. Proszę się poważnie zastanowić nad propozycja właściwego uodpornienja dziecka. CO z tego ze pani wyleczy jedno jak przy zerowej odporności dziecko może się zarazić nawet od kichniecia kogoś w autobusie. NO ludzie !!!!
Szanowny Anonimie, przynajmniej podpisałam się pod moim wywodem. Może od razu zamknę dziecko w izolatce w sterylnych warunkach? Czy Pani wie ile czasu czeka się na sanatorium? Podawałam dziecku szczepionki uodparniające według zaleceń lekarza, który sam rozkładał ręce, tran, czarnuszkę, która znacznie ją wzmocniła. Po chorobie zawsze zostawała kilka dni w domu, ale przecież nie mogę jej trzymać wiecznie pod kloszem. Gdyby rodzice nie przyprowadzali ewidentnie CHORYCH dzieci do przedszkola (nie ze zwykłym katarkiem!), nie łapałaby co chwilę nowych infekcji. Kogo mam obarczać winą, skoro widzę co się w placówce dzieje? Dzieci? Nie sądzę, aby ponosiły odpowiedzialność za to, że są odstawiane do przedszkola w stanie chorobowym. Siebie, za to, że odprowadzam ją wykurowaną, czy ją, za to, że co chwilę coś łapie? Owszem może zarazić się wszędzie, widocznie ma kiepską odporność, aczkolwiek gdy tylko mogę unikam faszerowania jej antybiotykami. Odniosłam się do konkretnej sytuacji, to nie jest gdybanie i nie są przypuszczenia. Zresztą wiele osób tutaj jak widzę również potwierdza mój punkt widzenia, co oznacza, że nie jest moim wymysłem istnienie takich okoliczności w przedszkolach.
Mój chłopczyk idzie do przedszkola 4 dni,a w domu siedzi 2 tygodni…. Ale zmierzam do tego, że do przedszkola chodzi dziecko, a rodzice są w pracy, nie każdy ma taki komfort jak my i dzieciaki zostają w domu z babcią. Przedszkola- po to są. Może pora aby przedszkola zaczęły stosować np. lampy bakteriobójcze które służą do odkażania zabawek, dywanów i całych pomieszczeń i te wszystkie zarazki nie będą się kumulować i nasze dzieciaki będą zdrowsze. Ja osobiście nie dziwie się rodzicom którzy nie mają wyjścia i muszą posłać to dziecko do przedszkola-ile można brać wolnego w pracy??? Ludzie trochę empatii do drugiego człowieka.
Lampy bakteriobójcze niewiele pomogą, gdy dziecko znajduje się w pobliżu chorego kolegi, który kaszląc rozsiewa zarazki przez cały dzień, a reszta na bieżąco je wdycha. Mogłyby zostać uruchomione co prawda w nocy żeby odkazić pomieszczenie z tego co tam jeszcze "grasuje", nie zaszkodziłoby. Ile można mieć empatii skoro moje pociechy co chwilę z tego powodu cierpią. Przecież nieustanne przeziębienia, zapalenia są dla dziecka męczące. Wiem jaka jest rola przedszkola, ale jako nauczyciel też nieraz łapię to czym mnie obdarowują szczodrze podopieczni i nie jest to absolutnie fajne. Owszem współczuję ludziom, którzy są zdani sami na siebie, bo to ciężka sytuacja dla nich. Ale stanowisko moje jako rodzica jest niezmienne.
U nas się płaci opłatę stała za te dodatkowe godziny,czy młody chodzi czy nie chodzi. Ale jak go nie ma odliczają za jedzenie. No ja raz na samym początku trzymałam młodego dwa dni w domu, bo podejżanie już wyglądał. Za tydzień lekarz i cały tydzień w domu. Ale notorycznie przyprowadzają chore, zawirusowane dzieci więc wiem że za parę dni znów przyjdzie do domu ze smarkiem pod nosem itp . Część to tych cwanych, i tak siedzą w domu. Mają zasiłki, czy zapomogi i 500 plus bo dziecko nie jedno, a do tego tańsze dodatkowe godziny i często gęsto nawet zwolnienie z opłaty za obiady. Takim to raj ,więc wolą pozbyć się problemu i wypchnąć chore dziecko z domu!
Zdaję sobie sprawę, że często w przedszkolach niepublicznych opłata jest stała bez odliczeń i to obciąża budżet zwłaszcza, gdy maluch zostaje w domu i trzeba jeszcze kupić leki, nie zawsze tanie. Ale zgodzę się też, że nie ma reguły, iż tylko rodzice pracujący wysyłają chore dzieci do placówki, niestety zdarza się to również tym, którzy przebywają na co dzień w domu.
Mi najbardziej żal dzieci, które na siłę z katarem i kaszlem przyprowadzane są przez rodziców. Oczka się świecą i jedyne o czym marzą to zostać w domu ;(
A ja się nie zgodzę. Moja córka ma alergię, głównie na grzyby i plesnie. Do tego trzeci migdał. Więc jeśli ma katar – spływa jej do gardła i wtedy kaszle. Niewiele można wysmarkać. Jeśli już- biała lepka wydzielina. Ale to Wy jesteście lekarzami i wiecie lepiej o objawach. Na to wychodzi że córka powinna siedzieć w domu żeby jaśnie Państwo nam czegoś nie zarzucilo.. potrafię poznać po córce objawy osłabienia i żółte gile- wtedy siedzimy w domu. Nie jestem katem by zmuszać dziecko w takim stanie do pobytu w przedszkolu
Po latach pracy z dziećmi nie trzeba kończyć medycyny, żeby rozróżnić alergię od choroby. Moja córka jak wspomniałam też ma alergie, także miała przerost trzeciego migdałka. Poza tym pisałam o zielono-zoltym katarze więc polecam czytać ze zrozumieniem w całości zamiast się bulwersować.
Dodatkowo pewnie objawy alergii na grzyby i plesnie nasilają się głównie jesienią, gdy jest dość mokro i raczej się ciągną przez cały okres.
A w razie czego, gdy ktoś się czepia co za problem przynieść zaświadczenie od lekarza?
Świetny post! Niestety większość nieodpowiedzialnych rodziców go oleje, albo Cię obgadają… Ja szanuję zarówno innych jak i siebie i jak tylko zauważyłam u mojego dziecka katar – zostało ono w domu. Dlaczego? żeby moje dziecko nie rozchorowało się poważniej i żeby nie zarażało innych dzieci. Kiedy nie ma temperatury, to wychodzę na dwór z nimi, ale nie w skupiska ludzi, gdzie mój Maluszek jest osłabiony i niewiele brakuje żeby zakończyło się poważniej niż na katarze. Jak mi dziecko gorączkuje – zbijam, ale tydzień siedzi w domu, nie ważne, czy się zakończy po jednym dniu, czy po trzech… Ci co mnie znają, mogą twierdzić, że przecież siedzę w domu więc mogę dziecko w nim zostawiać, ale dla mnie nie ma nic ważniejszego niż zdrowie mojego Bąbla, dlatego nawet jakbym miała pracę, to nie byłaby ona ważniejsza niż moje dziecko – jedną już tak robotę straciłam podczas jeszcze ciąży, krwawienia, zwolnienie, zagrozili, że jak nie wrócę po miesiącu, to nie mam gdzie wracać – trudno, pracodawca stracił dobrego pracownika. A jak będę chciała, to znajdę sobie pracę, żadna praca nie hańbi… No to i na mnie pewnie wyleje się fala hejtu, ale co tam… odkąd nasze dzieci się poczęły, to nie ma dla mnie nic cenniejszego niż one, a już wielokrotnie się przekonałam, że mama zawsze sobie poradzi, choćby nie wiem, w jak trudnej sytuacji się znalazła. No to się rozpisałam, ale dzięki Twojemu wpisowi mogłam też wyrzucić wszystko z siebie, tym bardziej, że aktualnie walczymy z trzecią już chorobą. Pozdrawiam
Mało mnie obchodzi czy mnie obgadają. Im w szerszych kręgach poruszony będzie ten temat tym lepiej. Może jednak w końcu do kogoś dotrze, że skoro się ma dziecko należy wziąć za nie odpowiedzialność, a nie podrzucać go byle gdzie jak kukułka jaja, bo przecież w życiu najważniejsza jest praca… Trzeba zweryfikować wartości którymi się kierujemy
Nie puszczam Jaska z katarem, jakikolwiek by on nie był. Obecnie 2 tydzień hjesteśmy w domu, niby już jest ok, ale musiałam go jeszcze przetrzymać. Ostatnio na zwróconą uwagę matce kaszlącej dziewczynki, że jej dziecko jest chore powiedziała mi że to nie moja sprawa. Nie był to kaszel alergiczny bo małą miałą ewidentnie podwyższoną temperaturę.
To jest Twoja sprawa! Absolutnie, skoro dziewczynka mogła zarazić Twojego syna. Ja bym poszła od razu do dyrektora… Przecież chyba każde przedszkole ma w różnorakich dokumentach zapisy o przyprowadzaniu tylko dzieci zdrowych i trzeba egzekwować te przepisy.
Moje doświadczenia w tym temacie są podobne do Twoich. Moje dziecko zostaje w domu nawet jak ma katar, bo niestety uważam, ze katar jest chorobą. Jeśli nie jest leczony odpowiednio przekształca w zapalenie oskrzeli lub płuc, przynajmniej tak jest u nas. Dzień w dzień widzę w przedszkolu zasmarkane i kaszlące dzieci. Efekt: na miesiąc przedszkola jesteśmy w nim może z 8-10 dni łącznie. Katastrofa.
Nasz rekord to dwa dni w przedszkolu w miesiącu. A w ubiegłym roku od października do grudnia była w przedszkolu może łącznie przez 3,5 tygodnia. I non stop zapalenie oskrzeli. Po dwa, 2,5 tygodnia w domu dwa trzy dni w przedszkolu i jazda od nowa.
100% racji. Moja córka jest właśnie osłuchowo czysta, ale siedzimy w domu. Jest przeziębiona, ma katar i nie wyobrażam sobie, żeby w takim stanie poszła do przedszkola. Po pierwsze wolę mieć ją wtedy pod swoją opieką, a po drugie nie chcę by zarażała inne dzieci, tak samo jak nie chcę by te inne dzieci zarażały ją.
Jakiś czas chodziłam do lekarza, który zapisywał syropki i kwitował: niech ją pani puści do przedszkola przynajmniej się uodporni. Własnym uszom nie wierzyłam. Zapytałam czy jest poważny i widzi, że moje dziecko mimo, że osłuchowo czyste krztusi się wydzieliną z gardła?