Moje dzieci musiały być bardzo grzeczne, albo po prostu Zając wygrał w totka 🙂 A tak na poważnie. Fakt, prezentów było sporo, ale to dlatego, że rodzina jest duża: słodycze, ciuszki i zabawki… Moim zdaniem w nadmiarze, aczkolwiek w ciuszkach się zakochałam. Hania będzie mogła się stroić, a Wojtek zgrywać superbohatera 🙂 Nie będę wrzucała fotek i wymieniała, co dostali, nie o to chodzi.
Niemniej. Święta jak zawsze. W sobotę święcenie potraw, w niedzielę świąteczne śniadanko i szukanie upominków we wcześniej przygotowanych koszyczkach (króliczku i kurce), Kościół, spotkanie z rodziną. W poniedziałek – symboliczne lanie wodą i spotkanie z drugą częścią rodziny. Spacer, który tym razem skończył się ucieczką przed deszczem. A w międzyczasie zabawa, ponieważ święta to nie urlop od dzieci :). Tak… W niedzielę wróciliśmy późnym popołudniem. Moja mała maniaczka dostała też kolejne puzzle. Zasiadła do stołu z całym zbiorem i nastała cisza, którą przerywał jej brat chcący się koniecznie wspinać na mamę. Efekt tej ciszy poniżej:
Zabrakło mi słońca i ciepełka, ale atmosfera była fajna. Gdy są dzieci jest zupełnie inaczej.
***
Lubię święta, ale nie znoszę kończyć ich w ten sposób. Wojtek już prawie zdrowy, ale za to ja i Hania wręcz przeciwnie. I wtorek rano do lekarza, bo w nocy kaszel Hani było słychać w całym domu: zapalenie krtani. Co ze mną? Dowiem się jutro, ale też mnie męczy suchy kaszel i zapchany nos. Na dodatek wciąż mi zimno. W aptece zawału bym dostała. Otrzymuję pierwszy lek, patrzę na jego cenę: 110 zł, automatycznie mówię: „O Boże!”, farmaceutka na mnie patrzy, a ja mam świadomość, że na liście jest jeszcze 6 leków do wykupienia (na dwójkę dzieci, na szczęście trzy dodatkowe pozycje miałam w domu). I te wypowiedziane słowa sprawiły, że dostałam polski zamiennik – za 25 zł (!) Nie dowierzałam tej różnicy w cenie i trzy razy się pytałam czy to na pewno to samo.
Niemniej już bierzemy urlop od przedszkola – to oczywiste. Aczkolwiek tutaj nasuwa mi się pewien temat. Mianowicie: czy wy też macie wrażenie, że niektórzy rodzice traktują tą placówkę jako przechowalnie dla dzieci. Pytam jako nauczyciel, ale przede wszystkim jako matka. Rozumiem, że czasy są jakie są. O pracę ciężko, krzywo się patrzy na rodziców, którzy często biorą opiekę. Nie każdy ma babcię czy sąsiadkę, na którą może liczyć. Opiekunki się cenią, ale… Osobiście nie miałabym sumienia puszczać chorego dziecka do przedszkola i wmawiać wszystkim, że jest ono zdrowe! A są „przypadki” robiące tak nagminnie. Osłabia mnie tłumaczenie, że każde chore dziecko nagle ma „alergię”, „w domu nie kaszle„, a w przedszkolu wypluwa płuca, „raz zwymiotował w nocy, ale później było ok„, a w przedszkolu powtórka i po trzech dniach połowa maluchów (i personelu) z jelitówką; dziecko kichnie, za przeproszeniem „smarki do pasa”, ale ono jest zdrowe… Taki tok rozumowania sprawia, że nie tylko jeden rodzic musi się martwić o opiekę, ale kilkoro. Moim zdaniem to trochę egoistyczne. Nie chciałabym, aby moja córka zarażała inne dzieci. Każdy szanuje swój czas, a ja szanuję także czas innych i wolałabym zaoszczędzić stania w kolejce do lekarza, wydawania pieniędzy na leki.
Co może nauczyciel, gdy widzi, że dziecko jest chore? W zasadzie… nic. Odmówienie przyjęcia? Tylko, gdy przedszkolak ma gorączkę. Wezwanie rodziców – owszem. Są tacy którzy zjawią się szybko, ale i tacy, którzy „nie mogą przyjechać wcześniej niż po pracy” lub się nie spieszą, mimo, iż są w domu. Rodzic wmówi wszystko, bo my jesteśmy nauczycielami, a nie lekarzami i nie znamy się na chorobach. Ale jesteśmy także ludźmi, podatnymi na bakterie i wirusy tak jak dzieci. I wtedy pada pytanie: „pani przeziębiona i w pracy?„(oczywiście gdy jestem naprawdę chora, biorę urlop lub L4, bo zdrowie jest najważniejsze, a pewnie słyszeliście o skutkach nieodleżanej grypy?).
Są choroby, których się nie ukryje: zakaźne typu ospa, różyczka, ale „przecież to tylko potówki„, czy zapalenie spojówek „zawiało go wczoraj„, a kilkoro następnych przedszkolaków po trzech dniach ma stwierdzone zapalenie, tylko skąd?
Są choroby, których się nie ukryje: zakaźne typu ospa, różyczka, ale „przecież to tylko potówki„, czy zapalenie spojówek „zawiało go wczoraj„, a kilkoro następnych przedszkolaków po trzech dniach ma stwierdzone zapalenie, tylko skąd?
To temat, który mnie irytuje, ale niewiele można w tej kwestii zrobić. A jakie są Wasze doświadczenia i opinie w tej kwestii?
Świetne puzzle:) U nas jeszcze trochę zanim synek pójdzie do przedszkola, ale na pewno go nie wypuszczę z domu jak będzie chory. Niestety, tak jak napisałaś, jest wiele osób, które mają odmienne zdanie. Współczuję Wam tych choróbsk i życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Tak to wygląda. Gdyby wszyscy rodzice wysyłali do przedszkola tylko zdrowe dzieci, byłoby super, mniej by chorowała cała grupa. Widzę że ten problem występuje w wielu przedszkolach, a szkoda. W efekcie dzieci mniej odporne przychodzą na kilka dni, po czym są chore i tak na okrągło. Zazwyczaj w następnym roku jest dużo lepiej. Uważam, że mając chore dziecko, trzeba korzystać ze zwolnienia lekarskiego, bo zdrowie tego dziecka jest najważniejsze – ponad wszystko.
Moja mama pracuje w szkole, jest wychowawcą w klasach 1-3. Takie chore dzieci jak puszczają rodzice do szkoły to jakaś plaga. Ostatnio mama dzwoniła po kolku rodziców, bo dzieci aż z osłabienia nie brały udziału w lekcji tylko osuwały się na ziemię. To jest jakaś tragedia. Szkoda dzieci
Miałam to samo z moją córka w przedszkolu….3 dni chodziła i 2-3 tyg w domu to był koszmar:( non stop lekarze albo szpital bo nie było wyjścia jak dostawała 42 stopnie gorączki. W jednym roku z 10 m-cy roku szkolnego przeszła zaledwie 2 a resztę odchorowała:( Z drugiej strony wiem jak jest ciężko tym, którzy nie mogą iść na zwolnienie co chwile albo nie maja z kim zostawić dziecka to jest poważny problem i dlatego rodzice często dają chore dzieci do przedszkola a inne od nich moment się zarażają…na to już nie mamy wpływu..niestety..
Nie rozumiem, dlaczego w aptece odrazu nie zaproponowali Ci zamiennika, tylko musiałaś wyrazić swoje obawy przed dalszymi cenami.
Naslonecznej.blogspot.com