O puzzlach pisałam już kiedyś na Facebooku. Szukałam też tego postu na moim blogu, ale okazuje się, że musiałam zapomnieć go opublikować. Przeoczenie naprawiłam i możecie poczytać o tym TUTAJ.
Dzisiaj kolejny pościk w tym temacie.
Pojechałam z Córcią na zakupy. W jednym ze sklepów była promocja puzzli, „aż” 2,50… Spojrzałam – 54 elementy w małej paczce, wiek +4 (nie trzymam się sztywno wytycznych dot. wieku). Chwilę pomyślałam, że jednak mogą być trochę za trudne, ale w jej słowniku „za trudne” nie istnieje, więc kupiłam je.
Wróciłyśmy do domu. Jeszcze nie zdjęła butów i kurtki, a już słyszałam „mamo, gdzie moje puzzle?”.
Rozsypała je, popatrzyła ze dwie minuty i stwierdziła „nie umiem”. Ja, z natury uparta, odrzekłam, że nie ma opcji, żebym układała za nią, musi to zrobić sama. Podpowiedziałam, aby zaczęła szukać oczu Minnie, znalazła, dopasowała. Dalej tłumaczyłam, że szukamy kokardy, oczu i dzióbka Daisy, a później już samo poszło. Dała radę? A jakże!
Miała jeszcze dodatkowe utrudnienie – młodszego brata, który podkradał elementy i próbował czy da się je skonsumować 🙂 Drewniane puzzle zajęły go…, ale tylko na chwilę. Tekturowe były ciekawsze…